w tym roku czekają mnie 3 wesela w rodzinie, w związku z ciągle powracającą tematyką weselną często wracam wspomnieniami do swojego ślubu, mam taki plan, żeby umieścić kilka postów związanych z tym dniem, może kilka cennych rad przyda się przy Waszych wielkich przygotowaniach, dzisiaj chciałabym opisać kilka naszych „ślubnych wpadek”, które z reguły zdarzają się na każdym weselu w mniej lub bardziej spektakularnym wydaniu, grunt to mieć do wszystkiego dystans i nie złościć się ani nie szlochać, że coś nie wyszło, że coś nie poszło w pełni po naszej myśli.
Organizując wesele musimy wziąć pod uwagę, że przy tak ważnej imprezie, dużej ilości gości i wielu spraw, które się ze sobą wiążą, jest tak naprawdę ciężko wszystko przewidzieć i zawsze może zdarzyć się coś co albo popsuje nam plany ,albo wpłynie na nasz harmonogram jaki sobie zaplanowaliśmy. Grunt to zachować zdrowy rozsądek i nie przejmować się, uwierzcie, że z biegiem czasu jest co wspominać a owe wtedy „wielkie wpadki” tak naprawdę zapamiętujemy najbardziej i z nich śmiejemy się ilekroć wspomnienia wrócą.
Dzisiaj wrócę pamięcią do mojego Wielkiego Dnia i opowiem Wam jakie przygody mnie spotkały.
1) na palcach do ołtarza
Szyjąc suknię mierzyłam ją do butów na małym obcasie, wydawałoby się, że jest to minimum z minimum a nie wielkie szpilki ale jednak..był to obcas a nie płaska podeszwa. Z racji, że ślub brałam w styczniu pogoda nie była wyjęta jak z pocztówki wakacyjnej : zimno, ciapa i resztki śniegu. Z tego tytułu kupiłam 2 parę butów : białych botek, w których planowałam iść do kościoła, a potem szybko je przebrać przed wejściem na salę. I tak zrobiłam. Po pierwsze fotograf szybko uchwycił moje „ślubne botki” i stały się one obiektem ślubnych fotografii w wersji na wesoło cóż nie komponowały się one z suknią zbyt idealnie.
Mało tego suknia była za długa, idąc deptałam sobie po jej wewnętrznej części, żeby się nie potknąć o co naprawdę było bardzo łatwo drogę od wejścia do kościoła po sam ołtarz przemierzyłam idąc na palcach, podejrzewam, że goście szybko zorientowali się, że z moim chodem jest coś nie tak, ja natomiast skupiałam się cały czas, żeby tylko się nie potknąć i „kumkałam” byle do przodu.
2) pierwszy taniec
Długo zastanawialiśmy się co wybrać na swój pierwszy taniec, aż ostatecznie decyzja padła na walca angielskiego do „Once upon a december”
Ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy, piosenkę nagraliśmy na 2 płytach na wszelki wypadek. Nadszedł nasz dzień, nasz czas…poszliśmy w czasie obiadu do orkiestry dać im płytę i okazało się, że nie mogę jej odtworzyć : ani jej ani drugiej.
Nie było czasu na kombinacje, goście kończyli obiad a my musieliśmy szykować się do pierwszego tańca. Wyszliśmy pewnie jakby nigdy nic, orkiestra też stwarzała dobre pozory i zaczęła grać romantyczną nutę, którą pierwszy raz słyszeliśmy – piękna a my improwizowaliśmy od początku do końca, oglądając film z wesela widać, jak się śmiejemy – nas akurat ta sytuacja bawiła, dzisiaj niejednokrotnie do niej wracamy i uwierzcie za każdym razem jest do prawdziwy powód do śmiechu
3) bęc..panna młoda leży
To był 3 lub 4 taniec po naszym „pierwszym tańcu”, kiedy na parkiecie bawiliśmy się z gośćmi, zaczęłam tańczyć z kuzynem ( pozdrawiam Cię Pawełku ) i niechcący nadepnął mi na suknię, tak, że obydwoje straciliśmy równowagę i wyłożyliśmy się na środku parkietu, to musiał być widok podniosłam się i bawiłam się dalej, w końcu to tylko mała „wywrotka”, grunt, że nic nam się nie stało.
4) ciach, ciach mąż skraca suknię żonie
Buty zgodnie z weselną tradycją zabrano mi bardzo szybko – tańczyłam boso wspominałam, że suknia była za długa do butów na płaskiej podeszwie, do bosych stóp tym bardziej. Bardzo mi to przeszkadzało w tańcu, więc zabrałam mojego męża pod pachę i poszliśmy do kuchni. Tam wzięłam duże nożyce od kucharek i podałam je mężowi, którego wogóle to nie zdziwiło, co prawda nasze kochane kucharki były przerażone tym co widzą, ale my znowu mieliśmy z tego niezły ubaw. Michał obciął dookoła suknię a ja byłam zadowolona, że nareszcie nie będę sama po sobie deptać.
5) koronka na pamiątkę
Moja suknia była zdobiona pięknymi koronkowymi wzorami z kryształkami, które ślicznie się prezentowały. Jakie zdziwienia było, kiedy dosiadając się do stolika Ani usłyszałam od niej słowa ” biorę sobie na pamiątkę” i pokazała mi fragment koronki. Jak się okazało takich „pamiątek” było kilka po sali nie tylko Ania ją zabrała. Tak szaleliśmy na parkiecie, że po drodze moja suknia zaczęła się „rozpadać”, ale szczerze przyznaję, że miałam w tym dniu tyle energii, że postawiłam na świetną zabawę a nie ostrożność i trwogę nad suknią. Suknia miała służyć mi a nie ja jej
6) oj….
Kiedy wirowałam w tańcu, a Kryniu w tańcu zaczął mnie obkręcać ciocia Grażynka, która też szalała na parkiecie niechcący nadepnęła mi na suknię, a że ka w tym czasie robiła, pięknego pirueta suknia dookoła się odpruła ze swojej wierzchniej atłasowej warstwy zawisła na jakiś 7 cm trzymając się gorsetu, to również nie był powód do zmartwień, wręcz przeciwnie po raz kolejny była to powód do śmiechu. Wiszący fragment zawiązałam w supeł marynarski i bawiłam się dalej
Jak widzicie wpadek na moim weselu nie brakowało, podejrzewam, że wiele panien młodych mogłoby się rozpłakać, zezłościć, kiedy przyszłoby im stawić czoła takim sytuacjom, my z mężem nie mieliśmy takiego problemu, cieszyliśmy się dobrą zabawą, a każdą wpadkę traktowaliśmy z dużym dystansem i porcją ogromnego śmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz