środa, 10 kwietnia 2013

moje ślubne wpadki





w tym roku czekają mnie 3 wesela w rodzinie, w związku z  ciągle powracającą tematyką weselną często wracam wspomnieniami do swojego ślubu, mam taki plan, żeby umieścić kilka postów związanych z tym dniem, może kilka cennych rad przyda się przy Waszych wielkich przygotowaniach, dzisiaj chciałabym opisać kilka naszych „ślubnych wpadek”, które z reguły zdarzają się na każdym weselu w mniej lub bardziej spektakularnym wydaniu, grunt to mieć do wszystkiego dystans i nie złościć się ani nie szlochać, że coś nie wyszło, że coś nie poszło w pełni po naszej myśli.
Organizując wesele musimy wziąć pod uwagę, że przy tak ważnej imprezie, dużej ilości gości i wielu spraw, które się ze sobą wiążą,  jest tak naprawdę ciężko wszystko przewidzieć i zawsze może zdarzyć się coś co albo popsuje nam plany ,albo wpłynie na nasz harmonogram jaki sobie zaplanowaliśmy. Grunt to zachować zdrowy rozsądek i nie przejmować się, uwierzcie, że z biegiem czasu jest co wspominać a owe wtedy „wielkie wpadki” tak naprawdę  zapamiętujemy najbardziej i z nich śmiejemy się ilekroć wspomnienia wrócą.
Dzisiaj wrócę pamięcią do mojego Wielkiego Dnia :) i opowiem Wam jakie przygody mnie spotkały.
1)  na palcach do ołtarza
Szyjąc suknię mierzyłam ją do butów na małym obcasie, wydawałoby się, że jest to minimum z minimum a nie wielkie szpilki ale jednak..był to obcas a nie płaska podeszwa. Z racji, że ślub brałam w styczniu pogoda nie była wyjęta jak z pocztówki wakacyjnej : zimno, ciapa i resztki śniegu. Z tego tytułu kupiłam 2 parę butów : białych botek, w których planowałam iść do kościoła, a potem szybko je przebrać przed wejściem na salę. I tak zrobiłam. Po pierwsze fotograf szybko uchwycił moje „ślubne botki” i stały się one obiektem ślubnych fotografii w wersji na wesoło :) cóż nie komponowały się one z suknią zbyt idealnie.
Mało tego suknia była za długa, idąc deptałam sobie po jej wewnętrznej części, żeby się nie potknąć o co naprawdę było bardzo łatwo drogę od wejścia do kościoła po sam ołtarz przemierzyłam idąc na palcach, podejrzewam, że goście szybko zorientowali się, że z moim chodem jest coś nie tak, ja natomiast skupiałam się cały czas, żeby tylko się nie potknąć i „kumkałam” byle do przodu.

2) pierwszy taniec
Długo zastanawialiśmy się co wybrać na swój pierwszy taniec, aż ostatecznie decyzja padła na walca angielskiego do „Once upon a december”

Ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy, piosenkę nagraliśmy na 2 płytach na wszelki wypadek. Nadszedł nasz dzień, nasz czas…poszliśmy w czasie obiadu do orkiestry dać im płytę i okazało się, że nie mogę jej odtworzyć : ani jej ani drugiej.
Nie było czasu na kombinacje, goście kończyli obiad a my musieliśmy szykować się do pierwszego tańca. Wyszliśmy pewnie jakby nigdy nic, orkiestra też stwarzała dobre pozory i zaczęła grać romantyczną nutę, którą pierwszy raz słyszeliśmy – piękna :) a my improwizowaliśmy od początku do końca, oglądając film z wesela widać, jak się śmiejemy – nas akurat ta sytuacja bawiła, dzisiaj niejednokrotnie do niej wracamy i uwierzcie za każdym razem jest do prawdziwy powód do śmiechu :)



3) bęc..panna młoda leży
To był 3  lub 4 taniec po naszym „pierwszym tańcu”, kiedy na parkiecie bawiliśmy się z gośćmi, zaczęłam tańczyć z kuzynem ( pozdrawiam Cię Pawełku :) ) i niechcący nadepnął mi na suknię, tak, że obydwoje straciliśmy równowagę i wyłożyliśmy się na środku parkietu, to musiał być widok :) podniosłam się i bawiłam się dalej, w końcu to tylko mała „wywrotka”, grunt, że nic nam się nie stało.

4) ciach, ciach mąż skraca suknię żonie
Buty zgodnie z weselną tradycją zabrano mi bardzo szybko – tańczyłam boso :)wspominałam, że suknia była za długa do butów na płaskiej podeszwie, do bosych stóp tym bardziej. Bardzo mi to przeszkadzało w tańcu, więc zabrałam mojego męża pod pachę i poszliśmy do kuchni. Tam wzięłam duże nożyce od kucharek i podałam je mężowi, którego wogóle to nie zdziwiło, co prawda nasze kochane kucharki były przerażone tym co widzą, ale my znowu mieliśmy z tego niezły ubaw. Michał obciął dookoła suknię a ja byłam zadowolona, że nareszcie nie będę sama po sobie deptać.

5)  koronka na pamiątkę
Moja suknia była zdobiona pięknymi koronkowymi wzorami z kryształkami, które ślicznie się prezentowały. Jakie zdziwienia było, kiedy dosiadając się do stolika Ani usłyszałam od niej słowa ” biorę sobie na pamiątkę” i pokazała mi fragment koronki. Jak się okazało takich „pamiątek” było kilka po sali :) nie tylko Ania ją zabrała. Tak szaleliśmy na parkiecie, że po drodze moja suknia zaczęła się „rozpadać”, ale szczerze przyznaję, że miałam w tym dniu tyle energii, że postawiłam na świetną zabawę a nie ostrożność i trwogę nad suknią. Suknia miała służyć mi a nie ja jej :)

6) oj….
Kiedy wirowałam w tańcu, a Kryniu w tańcu zaczął mnie obkręcać ciocia Grażynka, która też szalała na parkiecie niechcący nadepnęła mi na suknię, a że ka w tym czasie robiła, pięknego pirueta suknia dookoła się odpruła ze swojej wierzchniej atłasowej warstwy  zawisła na jakiś 7 cm trzymając się gorsetu, to również nie był powód do zmartwień, wręcz przeciwnie po raz kolejny była to powód do śmiechu. Wiszący fragment zawiązałam w supeł marynarski i bawiłam się dalej :)

Jak widzicie wpadek na moim weselu nie brakowało, podejrzewam, że wiele panien młodych mogłoby się rozpłakać, zezłościć, kiedy przyszłoby im stawić czoła takim sytuacjom, my z mężem nie mieliśmy takiego problemu, cieszyliśmy się dobrą zabawą, a każdą wpadkę traktowaliśmy z dużym dystansem i porcją ogromnego śmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz